- Wszystko ma swoje
priorytety, niestety… - śpiewała cicho Alicja, odrzucając kolejne papiery,
jeden za drugim. – Tym się zajmę
później, to jakieś śmieci… - mruczała pod nosem. Była sama w redakcji. Nie dlatego, że wszyscy
już poszli do domu, ale dlatego, że nikt więcej tutaj nawet dziś nie przyszedł.
Była sobota.
Ale Alicja każdego dnia tygodnia czuła, że tonie w
zaległościach, więc stwierdziła, że jak raz przyjdzie w sobotę, żeby odpisać na
zaległe maile i porobić rzeczy niewymagające dzwonienia do innych ludzi, to nic
jej się nie stanie. W końcu kiedyś trzeba zrobić porządek z papierami,
przekonywała samą siebie. Od dwóch miesięcy.
No cóż, nastały ciężkie czasy dla dziennikarzy. Pracuje się
prawie cały czas.
Na dowód tego jej telefon służbowy zaczął wygrywać melodię,
której szczerze nie cierpiała.
- Halo? – rzuciła do słuchawki, widząc, że to jej szef.
Błagam, żeby to nie było nic pilnego, myślała. Błagam, błagam, błagam.
Ale los jej nie wysłuchał.
- Ala? Mamy morderstwo na Kosmonautów. Z podpaleniem. Musisz
tam jechać jak najszybciej – zakomenderował jej szef, Krzysiek.
- Krzychu, ale ja jestem w piżamie – zaczęła. Uwierz w to,
ty marudo. Uwierz, uwierz, uwierz.
- Alka, nie ściemniaj, dobrze wiem, że siedzisz w redakcji –
uciął dyskusję. – I to dokładnie od… - zrobił krótką pauzę, jakby coś
sprawdzał. – Godziny i ośmiu minut – dodał po chwili triumfalnym tonem.
Nie, nie, nie, nie, to się nie dzieje. Nie wrobili mnie w
kolejny materiał w weekend. Dlaczego oni nie mogą sobie zatrudnić człowieka na
soboty i niedziele? Niech przychodzi do pracy tylko wtedy. O ile mniej roboty
mielibyśmy my wszyscy, pomyślała.
- Leć – dodał jeszcze tylko po chwili i się rozłączył.
Chwilę później w SMS-ie przysłał jej dokładny adres.
Ala zapakowała laptopa i aparat do torby. Zamknęła redakcję
na klucz i wyszła na parking. Wsiadła do swojego peugeota i ruszyła.
Morderstwo z podpaleniem.
W moim mieście.
Całkiem ich już pokopało.
Była 7.35.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz